wtorek, 12 stycznia 2016

Rozdział 1

*Perspektywa Austina*
Kolejny ciepły i bezwietrzny dzień w Nowym Orleanie. Jedynym przyjemnym miejscem dającym trochę chłodu był park. Pełen różnych gatunków drzew i krzewów, które jak na złość nawet nie drgnęły. Ale dawały one cień i roznosiły przyjemny zapach po całej okolicy. Przez zieloną ostoję spokoju, przedzierały się drobne chodniczki. Obok nich, pod baldachimami liści, ustawione równolegle do dróżek znajdowały się ławeczki. Na metalowej konstrukcji, spoczywały drewniane deski, pomalowane na brązowo. Dzięki nim strudzeni wędrówką przechodnie mogli odpocząć. A w centrum stała stara jak świat fontanna. Była wykuta z jednego kamienia, a woda z niej dawała przyjemne ochłodzenie. Obieg w niej nie był zamknięty. Dlatego czysta stróżka płynnej radości, była zawsze czysta.
A ja siedziałem jak zawsze pod moim ukochanym drzewem i ze szkicownikiem na kolanach obserwowałem przechodniów. Jedni byli smutni, inni źli, a jeszcze inni szczęśliwi.
Wtedy po raz drugi tego dnia zerknąłem na tę samą parę. Tym razem byli zatroskani i szukali czegoś. Wtedy przypomniałem sobie, że ten mężczyzna się jej oświadczył. Czyżby zaginął pierścionek? Chyba tak. Szukali zawzięcie, ale ich zguba się nie odnajdywała. Żeby pamiętali, że to nie na tej ławce siedzieli. Wstałem z trawy i ruszyłem do ławki, którą wcześniej zajmowali. Obejrzałem teren obok niej i coś mi błysnęło. Był to połyskujący, złoty pierścioneczek. Bardzo drobniutki, ale piękny. Podniosłem do i udałem się do pary.
- Czy tego właśnie szukacie? – zapytałem, ale byłem pewny, że mam rację.
Dziewczyna skinęła i nałożyła go na palec.
- Dziękuję. – Uściskała mnie widocznie rozpromieniona.
W jej oczach tańczyły iskierki szczęścia. Podbiegła do ukochanego i rzuciła mu się na szyję. Okręcił się wokół własnej osi i odstawił ją na chodnik, by móc swobodnie złożyć pocałunek na jej ustach.
A mnie ogarnęła radość. Doskonale wiedziałem, że zrobiłem dobrze. Dzięki temu sam poczułem się szczęśliwy. Wróciłem na swoje miejsce i na nowo złapałem szkicownik. Wyjąłem ołówek z piórnika i z pamięci zacząłem rysować. Ta piękna scena utkwiła mi w głowie i za wszelką cenę chciałem ją ująć na kartce, by nigdy mnie nie opuściła. Spełniłem swój obowiązek. Jak na uczciwego człowieka przystało, zwróciłem im ich skarb. Taki drobny gest, a ile potrafi sprawić radości. Tyle, co nie miara.
Na kartce rysowałem kolejne linie, które zaczynały już tworzyć ten szczęśliwy moment. Lekko rozcierałem grafitowy pył na kartce, by nadać rysunkowi głębi. Po kilkunastu minutach moje dzieło było gotowe. Zadowolony jeszcze raz go obejrzałem i widząc, że już nic do niego nie dodam, przewróciłem kartkę. Wyjąłem z kieszeni telefon i sprawdziłem godzinę. Była 12:13. Więc miałem jeszcze trochę czasu. Schowałem szkicownik do plecaka, po czym narzuciłem go sobie na plecy i ruszyłem w stronę domu. A że miałem czas mogłem pozwolić sobie na spacer w Nowym Orleanie. Mój ostatni spacer po tym parku. Jak zawsze, wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Rodzice wymyślili, że mamy się przeprowadzić.
A co jeśli ja wcale nie chcę?
Tłumaczą się tym, że tata dostał lepszą pracę w Miami. Ale ja mam tu swój dom. Mam tu szkołę, znajomych. Ale ich to nie obchodzi. Ja tu nie mam nic do powiedzenia. Oni zadecydowali i nic tego nie zmieni. A jak powiedziałem, że ucieknę to mnie wyśmiali. I tyle było z naszej rozmowy.
Rozmyślania przerwał mi dźwięk połączenia przychodzącego.
- Tak… Tak, mamo, już idę… Dobrze, będę za 5 minut.
Rozłączyłem się po czym biegiem ruszyłem do domu. Ja wcale tego nie chciałem, ale o 14 mamy samolot i koniec gadania. Na nic zdały się moje nalegania, by zostać.
Gdy dotarłem do domu, zobaczyłem wielkiego busa. Jacyś ludzie pakowali kartony z naszymi rzeczami. Rodzice pewnie wszystko już spakowali. Czemu nie zrobiłem tego sam? Bo nadal gdzieś w środku miałem nadzieję, że pozwolą mi tu zostać.
- Austin, gdzieś ty się podziewał? Za pół godziny mamy samolot. – Jak zawsze przesadzała mama.
- Byłem w parku, ale przecież jest jeszcze czas.
- Lepiej być przed czasem, niż się spóźnić – powtarzał tata.
Sam nie wiem, ile razy już to słyszałem.
- Idź do pokoju i zabierz resztę rzeczy – nakazała rodzicielka.
Więc pokornie ruszyłem na górę, do mojego pokoju. Wszedłem do prawie pustego pokoju. Zostało już tylko kilka rzeczy. Samochód już wczoraj zabrał wszystkie meble do nowego domu. Spaliśmy na dmuchanych materacach, jak ja ich nie lubię. To co zostało spakowałem do plecaka i już miałem wychodzić, gdy po raz ostatni chciałem spojrzeć na mój kąt. Teraz zostały tylko puste ściany. Ale jeszcze kilka dni temu miałem tu wszystko. Moje meble, zdjęcia, rzeczy które nadawały temu miejscu dusze. Ale już nic tu nie ma. Jest pusto i tak zimno. Pojawił się taki obcy chłód. Moje żółte ściany i nuty na czarnej pięciolinii zdobiące całe pomieszczenie. Niby mogę coś takiego zrobić w nowym miejscu, ale to już nie będzie to samo. Będzie inne, obce. Będę tęsknił za ty miejscem. Moim domem. A nawet za tym zamkniętym pokojem.
W naszym domu jest pokój bez okien, zawsze zamknięty na klucz. Czasami mama tam wchodzi i za każdym razem płacze. To jest dziwne, ale nigdy nic mi na ten temat nie powiedzieli. A jak chciałem tam wejść, to nie pozwalali mi na to. Więc starałem się nie drążyć tematu, ale czasem ciekawość jest silniejsza ode mnie. Szybko przeszedłem do tego pomieszczenia. Było otwarte. Ściany były białe i nie było tam nic. W sumie, na co ja liczyłem.
- Austin, chodź już! – krzyczała mama.
Powoli zamknąłem drzwi. Zostałem zmuszony, by zakończyć ten rozdział w moim życiu i zacząć kolejny.
Staliśmy w kolejce do odprawy. Widziałem masę samolotów, które startują i siadają na płycie lotniska. Za chwilę mnie to czeka. Przede mną stała jakaś pani z dzieckiem na rękach. Mały dziwnie na mnie patrzył, ale myślałem tylko o tym, żeby mieć to już za sobą.
Kiedy przyszła kolej na mnie i moich rodziców, dość szybko przeszliśmy. Bo z tego co wiem, nie mam w rodzinie terrorystów. Ledwie usiadłem na swoim miejscu, a jakiś bachor zaczął kopać w siedzenie. Myślałem, że go zaraz popadnę, ale obok siedział jakiś kulturysta i z tego, co usłyszałem to jego ojciec. Więc szybko zaniechałem chęci zrobienia czegoś temu gnojkowi. Wyjąłem telefon i słuchawki, by pogrążyć się w muzyce i na chwilę we śnie. Bo ostatnia noc nie była najlepszą. A czekają mnie 4 godziny lotu.

- Synku, obudź się – mówiła mama
Sam nie pamiętam, kiedy nasz środek transportu wylądował. Wyszliśmy z samolotu i poszliśmy po bagaże. Wziąłem moje walizki i poszedłem za rodzicami do wyjścia. Pod budynkiem stało kilka taksówek. Do jednej z nich spakowaliśmy wszystko, by jak najszybciej dotrzeć do celu naszej podróży. Jechaliśmy w ciszy. Nawet nie miałem ochoty rozpoczynać rozmowy, nie było sensu.
Wysiadłem i stanąłem przed drzwiami. Wtedy pod budynek podjechał jakiś samochód, ale szybko go poznałem - to było auto z firmy od przeprowadzek. Rodzice otworzyli drzwi, a panowie wnosili pudła. Było mi dziwnie. Nowe miejsce, niby podobne, ale inne.
- Kochanie, pomóż nam we wnoszeniu kartonów.
Jeszcze nawet nie wszedłem do domu, a już zostałem zagoniony do pracy. Odłożyłem plecak i ruszyłem do auta z naszymi rzeczami. Wziąłem jedno z pudeł i niosłem, gdy nagle mama podbiegła do mnie.
To pudło niech zaniesie tata.
- Ale już...
- Synu, nie kłóć się, weź inne. – Ojciec zabrał mi ten karton i odszedł.
Sam nie wiedziałem co się właśnie stało, ale to było dziwne. Ale może to ich prywatne przedmioty. Albo... nie, jednak nie ciekawi mnie, co to może być. Nie wnikając dalej co było przyczyną tak nagłej reakcji, dalej nosiłem pudła. A było ich bardzo dużo. Z tego co wiem to wszystkie meble są już w garażu, a pozostało tylko wszystko ustawić i wnieść rzeczy.
Po dwóch godzinach samochód odjechał, a wszystkie nasze rzeczy były w salonie. Miałem dość i zmęczony usiadłem przy zabudowie.
Dopiero teraz mogłem się przyjrzeć naszemu nowemu miejscu zamieszkania. Drzwi frontowe prowadziły do niewielkiego korytarza. Po lewej stronie znajdowało się wejście do dość pokaźnego salonu, w którym jedna ściana była prawie cała przeszklona. Dalej po lewej były drzwi prowadzące do łazienki. Po prawej stronie, przy wejściu do domu, znajdowało się wejście do kuchni z jadalnią. Nie było tam wiele miejsca, ale na tyle co mama gotuje to było go aż nazbyt dużo. Z jadalnią oddzielone było tylko prowizoryczną zabudową pod którą siedziałem. Wstałem, by dalej rozejrzeć się po domu. Kolejne drzwi na prawo prowadziły do pokoju rodziców połączonego z gabinetem taty. Na samym końcu znajdowały się śliczne schody zrobione z drzewa. Z tego co wiem to poddasze jest zaadaptowane do mieszkania i jest tam mój pokój. Zachwycony drewnianą konstrukcją, wspiąłem się po niej na górę. Ustałem w niewielkiej przestrzeni i zauważyłem dwoje drzwi. Stanąłem naprzeciw jednych drzwi, ale po zobaczeniu, że pomieszczenie jest wielkości składziku na miotły cofnąłem się do tamtych. Podszedłem do nich i chciałem je otworzyć, ale stawiły mi opór. Były zamknięte na klucz. Zbiegłem na dół poszukując mamy.
- Mamo!
- Tak, skarbie? – odkrzyknęła rodzicielka.
- Dlaczego drzwi są zamknięte?
-Kochanie, bo jeszcze ich nie otworzyliśmy. Przy tym całym noszeniu, zapomniałam o podaniu ci klucza do pokoju.
Wyjęła z kieszeni klucze od domu i z oczka zdjęła jeden kluczyk, po czym mi go podała. Chwyciłem przedmiot i pobiegłem do zamkniętych drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem piękny pokój. Jego ściany były w piaskowym kolorze. Sufit nie był płaski tylko jednostronnie spadzisty, a na całej powierzchni spadku była drewniana boazeria. Wyglądało to genialnie. Na ściance znajdowało się okienko ze sporym parapetem. A widok za oknem był cudowny. Widziałem piękne wybrzeże. Widok sprawił, że zaczęło mi się tu podobać.
- Synu, kolacja! – zawołał ojciec.
Zszedłem w pośpiechu i pierwszy raz od wejścia do domu rzuciły mi się w oczy drzwi za schodami. Podszedłem do nich, ale również były zamknięte. Postanowiłem sprawdzić czy mój kluczyk do nich pasuje, ale się pomyliłem. Więc poszedłem do rodziców.
- Czemu te drzwi na wprost frontowych są zamknięte?
- Kochanie, mówię ci, że nic nie otwierałam.
- Ale co tam jest?
- Austin, nic tam nie ma. Jest tylko puste pomieszczenie, a będzie to składzik na chemię.
- Dobrze, kochani, a teraz jemy – powiedział tata, ponaglającym tonem.
Czy oni coś przede mną ukrywają?
Nigdy tak się nie zachowywali.
- Mam pytanie.
- Jakie? – zapytał mężczyzna.
- Czemu się tu przeprowadziliśmy i bez kitu o tym, że tata dostał lepszą pracę – rzuciłem prosto z mostu.
- Austinie..
- Andrew, skarbie, proszę, powiedzmy mu – prosiła mama, a mnie zatkało. Pierwszy raz zdarzyło się, że coś przede mną ukrywają.
- Nie teraz, kochanie. – Wzrok taty mówił wyraźne nie.
- Jak teraz mu nie powiesz, to i tak sam się dowie za kilka dni.
- O czym? – zaciekawił mnie błysk w oku mamy.
- Dobrze, powiedz mu - zezwolił.
- Więc z tatą pomyśleliśmy, że przyda ci się zmiana otoczenia i znajomych.
- Ale oni nie byli tacy źli – próbowałem bronić znajomych z klasy, ale wiedziałem, że oni i tak mnie nie lubili.
- Tak, tylko na okrągło cię wyzywali i popychali. To otoczenie sprawiało, że zacząłeś unikać ludzi. Tutaj będzie inaczej. Nowy początek. Nowy start – tłumaczyła mama.
A mnie odechciało się tego słuchać. Poszedłem do garażu po moje łóżko. Dębowa konstrukcja była rozłożona więc wszystko zebrałem i zaniosłem do pokoju. Tak siedząc na podłodze, wziąłem się za skręcanie stelażu pod materac. Gdy już wszystko było stabilnie złożone ułożyłem na wierzch materac. Z salonu przyniosłem jeszcze pościel i mogłem w końcu iść spać. W moim łóżku, a nie na jakimś dmuchanym badziewiu.
Gdy tylko się przebrałem ułożyłem swoje strudzone przeprowadzką i lotem ciało na miękkiej pościeli. Było mi tak miło. Wyłączyłem światło i starałem się zasnąć, ale na nic zdawały się wszelkie próby. Nie mogłem zasnąć. Mimo zmęczenia, nie dawałem rady oddać się przyjemności, jaką daje sen. Męczyła mnie kwestia znajomych. Może za nimi nie przepadałem, ale miałem kilku kolegów takich nawet miłych. Większości nie podobało się to, że miałem dobre oceny i na zajęciach wychowania fizycznego pan mnie chwalił. Często mnie wyzywali i chcieli przestawiać po kątach, ale ja się nie dawałem. Przez co mnie nie lubili? Bo nie dawałem im zrzynać podczas sprawdzianów i nie kryłem niechęci do współpracy z nimi. Ale ukojenie we wszystkim dawało mi rysowanie. Od dzieciaka kocham rysować to moja pasja. I nigdy nie przestanę. Poza tym lubię grać na gitarze. Może nie robię tego perfekcyjnie, ale się staram. Nawet nie raz na apelach grałem, ale to tylko czasami. Moje dwie ukochane rzeczy - gitara i szkicownik. A niechby ktoś spróbował coś zrobić mojej ukochanej gitarze... Zabiłbym. Jest dla mnie jak skarb dla pirata. Gotów byłbym za nią zginąć. Dlatego bardzo niechętnie zgodziłem się by zabrali ją z meblami. Ale na ich szczęście, jest cała. Już wcześniej ją zabrałem, gdy nosiłem elementy łóżka. Stoi teraz na stojaku, a ja jestem szczęśliwy. Mój szkicownik w plecaku. Z myślą, że wszystkie moje ukochane rzeczy są całe, zasnąłem.

***

Witamy was z nowym rozdziałem. Dziękujemy bardzo za 10 obserwatorów i za wejścia, i za komentarze! To niezmiernie cieszy!
Jest wielką motywacją, kiedy wiemy, że wam się nasz blog podoba.
Wasza opinia pozwala nam się rozwijać i dostrzegać wszelkie błędy.
Także jeszcze raz z całego serca dziękujemy. 
Pozdrawiamy i zapraszamy na następne rozdziały.

3 komentarze:

  1. Zameldowana.
    Bardzo przyjemnie się zaczyna, na pewno zostaję na dłużej.
    Powodzenia, dziewczyny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczyna się świetnie - od gruntownej zmiany.
    Czuję, że polubię postać Austina :)
    I przynajmniej znamy przyczynę przeprowadzki - złe relacje w szkole. Fajnie pokazałaś za co można kogoś nie lubić, bo tak naprawdę można za wszystko.
    Pozdrawiam Was obie i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział ;)
    Czekam na kolejny:)

    OdpowiedzUsuń