wtorek, 19 stycznia 2016

Rozdział 2

Przed moim oczami zaczął klarować się pewien widok. Był jednak kompletnie zamazany i taki wyblakły, niczym najstarsze fotografie. Był jak za gęstą mgłą, która otula swą masą miasto. Patrzyłem na mamę, ona zdawał się mnie trzymać na rękach. Wyglądała o wiele młodziej.
Mówiła coś, ale nie słyszałem co. To było takie odległe, jakbym był oddzielony od niej grubą barierą, ale za razem byłem blisko. Wytężam słuch, ale słowa ulatują beznamiętnie. A ruchy jej warg są rozmyte. Tak ciężko cokolwiek odczytać.
Wtedy pokazuje na coś ręką, a ja się powoli odwracam. Patrzę na tatę. Wiele młodszego tatę i... i dziecko. Prowadzi jakieś maleństwo za ręce. Wtedy wszystko nagle się zupełnie rozmywa i słyszę głos mamy.
- Austin pobudka, przed nami kolejny pracowity dzień.
Odchodzi od łóżka i znika za drzwiami.
Sam nie wiem co to było. To nie pierwszy takiego typu sen. ale co to znaczy? Czy to jakieś wspomnienie, a może mój umysł mówi że coś nie gra? Albo to zwykły sen, sam już nie wiem. Patrzę ospale na zegarek, ale godzina przez wredny przedmiot wskazywana wcale mi się nie podoba. Jest za wcześnie, mój mózg potrzebowałby chociaż jeszcze tych przysłowiowych pięciu minut porządnego snu. Nic mi się nie chce. Wstaję ociężale, a moje mięśnie ledwie ze mną współpracują. Przecieram oczy, ale widok, który zauważam wcale nie sprawia, że czuję się lepiej. Czuję się dziwnie. To nie mój pokój. Powstrzymuję westchnienie.
Zapomniałem, przecież to nawet nie ten sam dom, w końcu to Miami. Ale cóż, muszę jakoś to przeżyć. Wcale nie podoba mi się perspektywa nowych znajomości, ale może będą lepsze te nowe niż te które były tam. Nie żebym miał coś przeciw znajomym z dawnego miejsca, ale czasem bywało różnie. Nie do końca mogłem na nich polegać. A gdy wyszło na jaw, że nie jestem tak bogaty jak oni, to zaczęli ze mnie szydzić. Nigdy nie ukrywałem tego, że rodzice nie dają mi kieszonkowego w setkach dolarów. Ale dla nich to było coś strasznego bo to niby gorsza kategoria i biedak.
Z jednej strony cieszę się. Bo może właśnie tak miało być. Może musiałem swoje przejść, by być szczęśliwy tu i teraz. Może dom przy plaży to nie taki zły pomysł. Wyjrzałem przez okno, a słońce lekko odbijało się od błękitnej toni oceanu.
Lubiłem ocean. Lubiłem to jak faluje pod wpływem wiatru. To zabawne. Sam ocean niewiele by mógł zrobić, byłby stałą wodą, właściwie tylko większym jeziorem bez wyrazu. To dopiero wiatr sprawiał, że ocean się poruszał, szumiał, żył.
To dzięki niemu ta morska bryza jest tak orzeźwiająca i lekka. Otworzyłem okno szerzej, by całą moją twarz mógł smagać strumień powietrza. Ten delikatny zapach soli. Jak tu można nie lubić oceanu.
- Austin, śniadanie! - Słyszę wołanie mamy. Kręcę lekko głową, jakbym chciał opanować zamyślenie i odwracam się od okna.
- Już idę mamo! - Jakoś samo mi się tak powiedziało. Nawet nad tym nie myślałem, a samo wyrwało mi się z ust. W końcu śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. A mama by mi uszy oberwała za to, że nie jem. Jeszcze lepiej bywa u babci. Ona zawsze mówi, że zjadło się mało i jest się za chudym, choć prawda jest ciut inna. Tylko spróbuj nie zjeść, wtedy to by cię najchętniej wysłała do szpitala. Jakie te babcie są kochane. A do tego te ich kuchenne czary. Każdy posiłek jest jak ambrozja. Aż szkoda kończyć jeść. Nawet gdy się nie mieści. Nawet gdy nie mają niczego w lodówce, zawsze będą miały, co postawić na stół. Najchętniej wykarmiłyby wszystkich. Babcie to skarb, zawsze się o nas troszczą, choćby nie wiem co. Powinienem dzisiaj zadzwonić do mojej babci. Nie, nie powinienem. Ja chcę, babcia na pewno zrozumiałaby, dlaczego dziwnie się czuję w nowym miejscu, na pewno szepnęłaby pocieszające słówka i poradziła, jak sobie poradzić z nowym otoczeniem.
Szybko narzuciłem na siebie lekki szlafrok i udałem się do kuchni. Lecz po drodze wpadłem na spieszącego się tatę. Na moje nieszczęście miał w rękach kubek z gorącą kawą. Gdy się zderzyliśmy czarna napój wylądował na mnie. Zaczęło mnie piec ale szybko zrzuciłem szlafrok.
- Cholera - szepcze tata - Nic ci nie jest, Austin?
- Nie to nic takiego.
- Na pewno? - pyta kontrolnie. Kiwam głową, na co on odpowiada mi skinieniem.
Ojciec zabrał jeszcze skoroszyt z komody i walizkę podręczną z krzesełka, po czym wyszedł. Mama przyglądała się całemu zajściu.
- Czemu tak szybko wyszedł? - To pytanie nękało mnie, że aż nawet nie zorientowałem się kiedy je wypowiedziałem.
- Wiesz, skarbie, zapomnieliśmy nastawić budzik. Dlatego jesteśmy do tyłu.
- Czyli obudziłabyś mnie wcześniej? - zapytałem ziewając.
- Nie, Aus. Ale musiałabym wstać godzinę szybciej. A swoją drogą to idź zjedz, a ja będę dalej rozpakowywać nasze rzeczy.
- Ym, tak, jasne - mruczę pod nosem, nie pytając o nic więcej. To wszystko wydaje się podejrzane. Te jej zbyt szybkie odpowiedzi, jakby się denerwowała są niepokojące i to bardzo. Czuję się niezręcznie z faktem, że mogą coś przede mną ukrywać. Coś istotnego. Znam ją, wiem, kiedy coś ukrywa. Ale ostatnio to robi się nieznośne. Często coś kręcili, ale nigdy tak. Czuję się trochę bezsilny, kiedy myślę, że czeka mnie pewnie jeszcze wiele takich dziwacznych, zbyt tajemniczych rozmów. Mam przeczucie, że w końcu wybuchnę i zacznę krzyczeć, żeby mi wyjaśnili o co chodzi.
Bo kiedy się tylko nad tym zastanowię, to to mnie przytłacza. Gdyby ktoś obcy coś ukrywał, spoko, odpuszczę. Ale jeśli to może mnie dotyczyć, to już nie. A jeśli oni ukrywają jakiś problem? A może nie jestem ich synem. Ciemno zrobiło mi się przed oczami i oparłem się o ścianę. Było mi słabo. Ale może to nie ma nic wspólnego ze mną. A jeśli będę miał rodzeństwo? Nie no to to było chore. Oni i więcej dzieci, jasne. A w sumie. Dobra, koniec z tymi pomysłami. Trzeba zjeść śniadanko, a potem ewentualnie podpytam mamę, co się dzieje. Chociaż mam wrażenie, że wcale mi nie odpowie. Że będą coś przede mną ukrywać do skutku albo do czasu, kiedy sam się nie dowiem, co jest na rzeczy. Tajemnice są naprawdę męczące, choćby się o nich nie chciało myśleć to i tak te sekrety nie będą dawać nam spokoju, będą się czaić po kątach naszego mózgu i zmuszają do rozważań. Nawet tych absurdalny i totalnie niemożliwych. Trudno jest udawać, że nic się nie podejrzewa, ale jeszcze trudniej jest dowiedzieć się prawdy.
Dobra, Austin. Weź się w garść.
Biorę głęboki wdech w nadziei, że to choć trochę mi pomoże odrzucić myśli i pozwoli zająć się na przeżuwaniu śniadania. Ale chyba nie odczuwam żadnej różnicy.
Teraz nie ma znaczenia czy tosty są ciepłe czy chłodne i jakich dodatków użyć. Liczy się sekret. Męczące poczucie zakłamania w którym żyje. Nawet jeśli mnie nie okłamują, tylko jak to powtarza zawsze mama: "nie dopowiadają prawdy", to i tak sprawia, że zaczynam wątpić w przypadkową przeprowadzkę tu.
Próbuję wymyślić jaki był prawdziwy powód przyjazdu do Miami. Jaka jest prawda. Teoretycznie zatajenie prawdy, również wiąże się z kłamstwem. Przestaje racjonalnie myśleć na ten temat. Tylko głupie pomysły przelatują przez moją głowę. A ja sam już nie wiem, co powinienem o tym wszystkim myśleć.
Po chwili wszystkie tosty zniknęły z talerza, a ja dopijałem ostatnie łyki herbaty. To całe myślenie sprawiło, że świat przestał istnieć. Czekała mnie dalsza praca nad układaniem rzeczy. Jak ja tego nie znoszę, ale jakiś porządek musi być. Noga za nogą powłóczyłem się do pokoju, by zabrać ubranie, a następnie wszedłem pod prysznic. Gdy odkręciłem kurek lodowata woda, otrzeźwiła moje zmysły. Szybko zdałem sobie sprawę z tego, że ciepłej nie ma. Jak pech to pech.
W sumie lepsze to niż brak wody. I wtedy pomyślałem o plaży. A może jak tylko uda mi się uporządkować rzeczy to pójdę na krótki spacer. W sumie to całkiem niegłupi pomysł. Po dokładnym osuszeniu skóry, ubrałem się. Gotowy na noszenie pudeł wyszedłem z łazienki. Zabrałem jeszcze odtwarzacz mp3 i udałem się do mamy po wskazówki odnośnie tego co mam robić. Pokazała mi kilka sporych pudeł, które miałem zanieść do mojego pokoju. Potem wskazała na trzy średnie, których miejscem był pokój rodziców, a do tego musiałem skręcić szafkę. Jak się okazało, nie weszłaby przez drzwi dlatego ją zdemontowano.
Mozolnie uwijałem się nad meblem, który sprzeciwiał mi się. Złośliwość materii nieożywionej. Gdyby żyła to sama by się skręciła. Ale skoro już musiałem to zrobić, to włączyłem muzykę i dalej mocowałem się nad kolejnymi pułkami.
Gdy mebel był w jednym kawałku, zmęczony zaniosłem pudła do rodziców i te moje na górę. Schody mi się bardzo podobały, ale krążenie po nich z takim balastem, to już niekoniecznie. Mogło być gorzej, jak to mówią. Bez spadania z żadnego ze stopni, doszedłem na górę. Teoretycznie prawie wcale się nie zmęczyłem. Co jak co, ale chyba mam dobrą kondycje. Nie żebym pałał szczególną miłością do sportów, zawsze wolałem rysować czy grać na gitarze. Mógłbym spróbować z surfowaniem! Mam w końcu teraz dogodne do tego warunki.
W sumie mógłbym nawet dzisiaj spróbować. To musi być wspaniałe.
- Austin! - krzyk mamy zrywa mnie na równe nogi.
- Tak? - pytam lekko zdezorientowany.​
Biegnę w stronę skąd dobiega krzyk.
- Coś się stało? - pytam zatroskany.
- Nie kochanie, tylko chciałam cię prosić o przysługę.
- Jaką? - pytam zaciekawiony, ale już spokojny.
- Bo spójrz. - Pokazała mi figurkę delfinka - To była pamiątka naszej pierwszej rocznicy. Tata dał mi ją. Kochanie, proszę idź po jakiś mocny klej. Tak szkoda mi ją wyrzucić. Proszę.
- Jasne, mamuś. Zaraz będę.
Założyłem buty i już otworzyłem drzwi, ale głos mamy mnie zatrzymał.
- Synku, pieniądze. - przypomniała mama.
Zapewne wyszedłbym bez nich, ale na czas mnie powstrzymała. Schowałem do kieszeni wartościowy papier i wyszedłem. Szedłem uliczką, patrząc na każdy budynek. Na naszej ulicy, jak się okazało nie ma sklepów. A klej do figurki musi być odpowiedni. Więc poszedłem dalej, nawet nie zauważyłem kiedy byłem w sumie pięć przecznic od domu. Szybko rozejrzałem się i zauważyłem właściwy sklep "porcelana i akcesoria". Ciekawe, że do porcelany są jakieś akcesoria, ale czemu nie. Wszedłem do budynku, od razu poczułem zapach gliny. Ale czego ja się spodziewałem. Jest tu masa różnych glin, zastaw i dzbanków. Nawet piec do wypalania gliny. Byłem w szoku, że ktoś to praktykuje, ale zawód jak każdy inny. Do tego naczynie każde inne i jest coś oryginalnego.
- W czym mogę pomóc? - zapytała ekspedientka
- Szukam kleju do porcelanowej figurki.
Kobieta zerknęła na półki za sobą i podała mi to czego szukałem.
- Czy coś jeszcze? – zapytała grzecznie.
- Nie to wszystko.
Zapłaciłem, ile trzeba i nie oglądając się za siebie, wyszedłem ze sklepu.
Stanąłem na przejściu i czekałem na zielone, a gdy już kolor się zmienił ruszyłem. Ale nagle usłyszałem pisk opon i poczułem uderzenie. Upadłem na ziemię i sam nie wiedziałem do końca co się stało. Ktoś się nade mną pochylił.
- Hej, słyszysz mnie, w porządku? - zapytał, a mnie nadal szumiało w uszach.
- T.. tak nic mi nie jest - mówiłem wolno.
Kręciło mi się w głowie, chciałem wstać, ale wychodziło mi to opornie. Mięśnie totalnie odmówiły współpracy. Wtedy poczułem, jak łapie mnie za rękę i podtrzymuje. Po czym pomaga zejść jezdni i usiąść na ławeczce obok.
- Zadzwonić po pogotowie? - pyta z lękiem.
- Nie, nie. Spokojnie. Dziękuję - odpowiadam ze słabym uśmiechem.
- Ale ja nalegam. On cię ewidentnie potrącił. – Nie ustępował
- Dam radę.
- Więc sam zawiozę cię do szpitala.
- Nie odpuścisz, prawda? - pytam
- Nie, dopóki nie osiągnę celu. Więc?
- Uparty jesteś. Dobra, mogę jechać do szpitala.
- Widzisz i dało się. A teraz... - Wziął mnie powoli pod ramię  - i do góry.
Zaprowadził mnie do samochodu i otworzył drzwi. To było miłe, że nieznajoma osoba tak przejęła się moim losem. Byłem zaskoczony, ale i zaciekawiony. Z twarzy chłopaka nie schodził uśmiech zmieszany ze współczuciem.
Chyba nawet w jakimś stopniu go polubiłem.
- Jak się nazywasz? - pytam nieśmiało.
- Brandon Matt Rogers. Dla przyjaciół Brad.
- Dzięki za pomoc, Brandon. To miłe, że ludzie jeszcze się martwią o innych.
- Hej mów mi Brad - poprawił mnie. - A ty jak masz na imię?
- Austin. Austin Moon.
- Miło cię poznać Austin. Chyba jesteś tu nowy, co? – Otwartość chłopaka mnie zaskoczyła, w końcu mnie nie znał.
- Wczoraj dopiero co tu przyjechałem. Ładnie tu nawet. Ocean jest ładny.
- Ja mieszkam tu od dziecka i ocean to dla mnie nic nowego – powiedział tak, jakby mówił o powietrzu - A gdzie mieszkasz?
- Przeprowadziłem się tu, ściślej mówiąc.
- Czyli sam do końca nie wiesz gdzie jest twój dom?
- Ym, koło plaży. To na pewno.
- Dobra będziemy się tym martwić potem, teraz liczy się to, jak się czujesz. – Na jego twarzy pojawił się uśmiech i na mojej też choć. Ciekawe jak dotrę do domu.
Nagle zrobiło mi się słabo...

***

Witajcie kochani.
Dziękujemy, że czytacie tego bloga.
To dla nas bardzo ważne, bo wiemy, że komuś się on podoba.
Pozdrawiamy i życzymy miłego dnia.
Wasze Elmo i Destiny.

4 komentarze:

  1. Super rozdział :*
    Czekam na next ♡
    PS. Przepraszam, że wcześniejszy nie skomentowałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super ;)
    Uwielbiam motyw snu w opowiadaniach - dlatego dobry początek.
    Pozdrawiam Was sedecznie i czekam na next:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział :)
    Dobry początek opowiadania
    A i zapraszam na mój
    pamietnik-rossa-lynch.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Od razu wypadek, kurde, kocham takie akcja XD
    Dobra.
    Czekam!

    -Wika aka ponczek

    OdpowiedzUsuń