niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 6

Obudziłem się na podłodze ze strasznym bólem głowy. Powoli się przeciągnąłem, bo całe moje ciało zdawało się być sztywne jak kamień. I do tego tak samo ciężkie. Obolały i niewyspany udałem się powoli do łazienki i zobaczyłem coś, czego wcale bym nie chciał. Moje włosy były jak po uderzeniu pioruna, a do tego te oczu. Całe opuchnięte i czerwone.
Odkręciłem powoli kurek kranu i przemyłem twarz. Zimna woda sprawiła, że szybko życie wróciło do mojego ciała. Jeszcze raz zerknąłem w lustro, ale nie było wielkiej różnicy. Upiór we własnej osobie.
Bardzo bolała mnie głowa i oczy. Czułem nieprzyjemny ucisk w czaszce. Skrzywiłem się lekko. Przetarłem powoli twarz z jakimś dziwnym westchnieniem. Westchnieniem bardzo ciężkim i smętnym. Wciąż czułem się źle. Trochę to było nie do zniesienia. Cały czas czuć się źle psychicznie. Ból fizyczny dałoby się znieść. Ten psychiczny? Nie. Wcale. Nie da się. Boli, boli i boli. I nic tego nie zmieni. Dziwny to rodzaj bólu.
Taki jakby ucisk w środku, który męczy i niszczy. A patrząc w to lustro wcale nie czułem się lepiej. Pamiętam jak się ze mnie nabijali, że za dużo ważę. to było straszne, nie do zniesienia. Do tej pory nie potrafię normalnie na siebie spojrzeć.
Przez moment źle czuję się we własnym ciele. Przez moment mam ochotę wyjść z siebie i znaleźć kompletnie inne ciało z innym charakterem. Mam ochotę się odwrócić i nie patrzeć na tego wstrętnego blondyna, który patrzy mi prosto w przekrwione, całkiem czerwone oczy. Ale nawet się nie ruszam. Patrzę na niego, a on patrzy na mnie. I oboje zadajemy sobie pytanie, czemu musimy tacy być?
Te wstrętne, aż odrażające ciało i do tego to podejście do życia. Czy nie mogę być taki jak inni? Taki silny i pełen życia. Szczęśliwy. Ale chyba znam odpowiedź na to pytanie. Nie. Ono brzmi nie. Tylko dlaczego? Bo moje myśli są tak zawiłe, że sam ich czasem nie rozumiem? Czy dlatego, że nie daję już rady? W końcu jak można wytrzymać w tak wstrętnym ciele? Ale ja muszę.
Widok przestaje być znośny i z otwartego strumienia wody nabieram pełne dłonie i oblewam tę postać w zwierciadle. Gdy już woda rozprysła się na swym celu, a moje ręce wylądowały na umywalce, usłyszałem jakiś dziwny odgłos. Metaliczny brzdęk odbijający się od podłogi.
Ręką szybko wycieram krople, które prysnęły mi na twarz i patrzę w dół, na podłogę. Wytężam wzrok, bo to na co patrzę jest małe, ledwo widoczne.
Dostrzegam żyletkę.
Przez chwilę się waham i nie wiem co zrobić, ale podnoszę przedmiot.
Trzymam metal w palcach, a promienie słońca wdzierające się do pomieszczenia odbijają się od niego. Niby taka drobna rzecz, a tak ostra. W jednej chwili mogłaby sprawić, że już więcej nigdy nie spojrzę na tego drugiego mnie w odbiciu. To oznaczałoby wieczny spokój i ulgę. Na zawsze. Nigdy już nikt nie musiałby na mnie wpadać, ani mnie karać. byłbym wolny. Delikatnie odsłoniłem przedramię. Już prawa ręka zmierzała w stronę odsłoniętej skóry. Pomyślałem o tej pięknej czerwonej życiodajnej cieczy, która krąży wewnątrz mego ciała. O tym, że za moment ją ujrzę. Gdy już miałem to zrobić ręka mi zadrżała. Wróciły wszystkie zmysły i zdrowy rozsądek.
Wystraszyłem się. Wystraszyłem jak cholera. Tak niewiele brakowało. Szybko odłożyłem przedmiot na jego wcześniejsze miejsce. A sam usiadłem na brzegu wanny.
Co ja chciałem zrobić?
Spojrzałem na swoje ręce, które drżały jak maleńki listek na wietrze. Dopiero teraz dotarło do mnie, że omal nie odebrałem sobie życia. Strach ogarnął całe moje ciało. Ten paraliżujący lęk. Moje wnętrzności szalały. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Przecież to nie jest wyjście! Samobójstwo to nie sposób! To ucieczka. Ucieczka od problemu, a nie jego rozwiązanie.
W jednej chwili zdałem sobie sprawę, jak bardzo nie rozumiem osób, które się okaleczają. Nie rozumiem. Zamiana bólu psychicznego na fizyczny? Ale co to da? Chwilową ulgę? A potem co? Wyrzuty sumienia, krycie ran, szczypanie i swędzenie. A ból psychiczny zostanie i zawsze będzie. Przez to, że krew spłynie po nadgarstkach, nie znaczy, że ból psychiczny spłynie po duszy. To nie pomaga. To nic nie daje. Tylko blizny. Nic więcej. Nie daje ukojenia ani spokoju.
Jestem przerażony samym sobą. Tym, czego o mało nie zrobiłem. Biorę szybkie i ciężkie wdechy. Nie umiem się uspokoić. Wciąż cały drżę. Chowam twarz w dłoniach. Co ze mną nie tak?
Wtedy słyszę pukanie do drzwi.
- Austin jesteś tam? - Jej głos okala me serce. Ale ciało wciąż drży i nie mam siły odpowiedzieć. Powoli drzwi do łazienki się uchylają. Przez szparkę zagląda rodzicielka. Wystraszona moim stanem podbiega do mnie. Obejmuje swoimi ramionami, a zapach jej perfum otula mnie. Siada obok i wciąż tuli do siebie. Jakby wiedziała, że cierpię. A może to tak bardzo po mnie widać? W sumie to prawdopodobne. Nadal serce wali mi jak szalone, a oddech jest ciężki i płytki. Mama zaczyna mnie kołysać, jak kiedyś. Gdy byłem mały, często mnie tak kołysała. Moje ciało zaczęło się powoli uspakajać ale myśli o tym, czego omal nie zrobiłem grzmiały w głowie.
- Mam ochotę na kakao - mówię nagle. Mój głos drży. Jest ledwo słyszalny. Ale mam nadzieję, że mama mnie słyszy, bo na nic lepszego nie byłaby mnie stać. Na razie nie mam siły na tłumaczenia. Nie mam w ogóle siły mówić ani nawet siedzieć w tej łazience. Jestem jak ogłupiały. Nie umiem się ruszyć. Jakbym się czegoś bał. Bałem się siebie. Jestem jakiś niepoczytalny! Może ja mam jakieś skłonności samobójcze? Nie wiem.
- Już dobrze kochanie. Chodź. - Mama podnosi się. - Synku, wstań. - Prosi delikatnie i powoli pomaga mi podnieść się z wanny.
Na drżących nogach idę razem z nią. Kostka nadal pobolewa, ale reszta ciała...
Jest jakby skamieniała.
Czuję się taki bezsilny wobec swoich myśli. Wchodzimy do salonu, a rodzicielka pomaga mi usiąść na kanapie. Wtedy jej ręce puszczają mnie. Czuję się jakbym spadał w przepaść.
Moim ciałem ponownie wstrząsają salwy lęku i cierpienia. Ale mama tego nie zauważyła. Odeszła do kuchni, nawet się nie odwracając.
Chciała szybko wrócić. Ta myśl pozwalała mi nie wybuchnąć płaczem. Mimo tego, że mam prawie dziewiętnaście lat, czuje się jak przerażone dziecko. Nigdy tak się nie zdarzało. Zawsze byłem spokojny, ale to... przepełnia mnie strachem. Jakby obawą, że mógłbym to zrobić. nie spróbować, a.. naprawdę się zabić. Ręce drżały, a serce przyspieszało. Burza myśli przetaczała się przez moją głowę.
Ani na moment nie poczułem się spokojny, gdy nie było obok mnie mamy, która by mnie objęła i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Pomyślałem, że może warto jej o tym powiedzieć. Ale ta decyzja szybko zniknęła z mojej głowy przez mocne poczucie winy. Ona się o mnie tak martwi, a ja nagle powiem jej, że przed chwilą miałem odruch samobójczy? Jak to w ogóle zabrzmi. Makabrycznie.
Gdybym był ojcem, nigdy nie chciałbym usłyszeć takich słów od własnego dziecka. Za bardzo by bolały.
A przecież nie chciałem jej ranić. Nie chciałem by była smutna, by się zawiodła. Muszę być silny. Dam radę. Dam radę.
Dam radę!
Starałem się ze wszystkich sił uspokoić, ale nie szło mi to najlepiej. Ciągle moje myśli krążyły nad zdarzeniem w łazience. Czemu w ogóle coś takiego chciałem zrobić? Czy nie mam powodu do życia? Mam! Pewnie, że mam. Kochających rodziców i... i nowo poznanego przyjaciela.
Właśnie, przyjaciela. Uratował mi życie i nie chciał niczego w zamian. Wcale nie musiał, a to zrobił. - O czym tak myślisz? - zapytała mama, a ja aż podskoczyłem. Nie usłyszałem jak weszła.
- Um, ja... Myślałem, żeby zaprosić Brandona na jakiś spacer czy coś. Będę mógł? - pytam.
- Synku, przecież to twoje życie. Jesteś dorosły i możesz spotykać się ze znajomymi, ale na razie wciąż masz szlaban, synku... A tak w ogóle to co się stało w łazience? - zapytała, a mnie przeszły dreszcze, nie chciałem jej mówić prawdy. nikt nie chciałby znać prawdy.
- Ja... Nic. Nic, mamo. Po prostu było mi duszno i zasłabłem - mówię. I źle czuję się z kłamstwem. Ale nie chcę jej martwić i straszyć.
- A może powinieneś zgłosić się do lekarza. To może ma coś wspólnego z tym potrąceniem?
Zaciskam usta i milczę przez chwilę.
- Nie, nie trzeba, już jest okay.
- Mam nadzieję. wiesz, że z tatą martwimy się o ciebie. Jeśli coś będzie się działo, daj nam znać.
- Wiem, wiem. Dobrze. Ale już wszystko okay. - Uśmiecham się pocieszająco.
Jej wzrok przenika mnie, ale nic nie mówi. Patrzy na mnie, ale zdaje się nic nie widzieć. Lecz czy na pewno? Biorę nerwowo kubek do ręki i upijam łyk.
- Bardzo dobre. - Uśmiecham się nerwowo. Czuję się dziwnie pod jej czujnym wzrokiem.
- Austin, czy tylko zrobiło ci się słabo? - dopytywała, jakby ten morderczy wzrok nie wystarczał.
Serce zaczęło bić szybciej, a żołądek podszedł mi do gardła.
- Tak. - Na nic innego nie było mnie stać.
Głos uwiązł mi w gardle, chciałem jeszcze coś z siebie wydusić, ale na nic się to zdało. Siedziałem i piłem powoli kakao.
Mama patrzy na mnie cały czas. Ten wzrok mnie przenika. Mam wrażenie, że wie, że kłamię. Oddychałem ciężko i niespokojnie.
- Austin, a może jednak zadzwonisz do Brada i gdzieś wyjdziecie. Odstresujesz się i odpoczniesz. - jej wzrok nagle przenosi się na kubek z gorącym napojem.
- Ale mam szlaban na wychodzenie. - Przypomnienie poprzedniego dnia zasmuciło mnie.
- Ten jeden raz nagnę trochę zasady i możesz. Ale tylko ten jeden raz. - Jej głos był stanowczy, ale ciepły. Kamień spadł mi z serca, a żołądek wrócił tam gdzie być powinien.
Dopijam do końca swoje kakao. Z mamą cały czas milczymy. Nie jest to nieprzyjemna cisza.
- Dziękuję - mówię, kiedy dopijam napój do końca.
- Tylko wróć trzeźwy i cały. - Ostatnie słowa zagrzmiały echem wewnątrz mojego umysłu. Dlatego tylko skinąłem i powolnym krokiem ruszyłem do pokoju.
Kiedy już znajduję się w pomieszczeniu chwytam za telefon i wykręcam numer do Brandona.
A co jeśli nie odbierze? Jeśli on wcale mnie nie lubi? Myśli rozsadzał moją głowę. Chłopak odebrał po dwóch sygnałach, a jego głos wyrwał mnie z zadumy.
- Hej Austin co tam?
- Y, cześć. Przeszkadzam?
- Nie, a coś się stało?
- Pomyślałem, że moglibyśmy razem gdzieś wyjść. - Ledwie wierzę, że to powiedziałem.
- Spoko, może podjadę po ciebie. A potem coś się wymyśli… Zaczekaj.. co.. co się.. nie...
Nagle rozmowa się urwała. Co jeśli coś mu się stało? Co jeśli ktoś go napadł? A może.. nie tak nie można myśleć.
Szybko zabrałem portfel i wyszedłem z domu. Jeśli przyjedzie to znaczy, że nic mu nie jest, a jeśli...
Nawet nie chcę o tym myśleć. Stałem tak z 20 minut i nic. A może jakoś kogoś zawiadomić? Ruszyłem przed siebie ulicą, gdy zauważyłem, że ktoś za mną jedzie. Biegiem rzuciłem się do ucieczki, ale samochód był szybszy.

4 komentarze:

  1. Super rozdział :*
    Dzisiaj krótko, muszę się iść uczyć.
    Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja Cię nie mogę!
    Super!
    Czekam!!

    -Wika aka ponczek

    OdpowiedzUsuń
  3. wreszcie poznajemy część prawdy o Austinie. pewnie dlatego go w szkole nie lubili, bo miał nadwagę. Wydaje mi się , ze też jakieś inne problemy na tle zdrowotnym ma...
    No i ta końcówka - samochód go potrąci czy nie?
    I Brandon - co z nim? Ja sobie w tej roli wyobrażam Brandona z The Heirs, ale to pewnie może być każdy inny Brandon (ogólnie lubię to imię).
    Pozdrawiam i czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku ja chcę kolejny rozdział.Nie wytrzymam tego napięcia.Trzymam kciuki do dalszego pisania :)

    OdpowiedzUsuń