sobota, 30 kwietnia 2016

Rozdział 12

*Perspektywa Austina*
Wahałem się czy dzisiaj iść do szkoły. Zajęcia artystyczne, jak to mówiła Pani Williams, przypadają rano. Pewnie znowu Tom mnie dopadnie po lekcjach, a na lekcji będzie chciał mnie zjeść wzrokiem. Mam nadzieję, że nie dostane złej oceny. Przecież się starałem. Poświęciłem mojej piosence dużo czasu i powinna być dobra. Siedzę przed salą i kurczowo trzymam plecak. Jakby z obawy, że ktoś mi go ukradnie. Nigdy nie pokazywałem swojej twórczości nikomu. Przyszedł czas na pierwszy raz. Boję się, czy nie zrobię z siebie idioty. Ale musi być dobrze. Musi!
Rozległ się dźwięk dzwonka i przyszła nauczycielka. Weszliśmy do sali i zajęliśmy te same miejsca co na pierwszych zajęciach. Tak zażyczyła sobie Pani Williams, dopóki nie zaczną się zajęcia w parach. Może jeszcze uda mi się uprosić ją, by dała mi kogoś innego do pary. Bo coś mi się wydaję, że to z wczoraj może się powtórzyć.
- Proszę według dziennika, podchodźcie do mnie. Ja przeczytam prace i od razu wystawię oceny.
Siedziałem na swoim miejscu jak na szpilkach. Bałem się. Tak potwornie, że przyjdzie moja kolej.
Odeszła jakaś dziewczyna i nadeszła moja kolej. Gdy tylko wychowawczyni wzięła mój tekst, myślałem, że umrę. Czemu mnie to spotyka. Za jakie grzechy. Czułem na sobie wzrok całej klasy. Wzrok przeszywający mnie na przelot.
Patrzyłem na kartkę, trzymaną przez kobietę. Myślałem, że ta chwila nigdy się nie skończy.
- Bardzo oryginalny pomysł. Mocno nacechowany negatywnymi emocjami, ale naprawdę dobry. Masz talent. Waham się nad ocena, nie chcę cię ukrzywdzić. ale na pierwszą pracę domową piątka i nie więcej.
Byłem taki szczęśliwy. Kolejna pochwała i od razu piątka.
Świetnie.
Cicho podziękowałem i udałem się na swoje miejsce.
Dopiero kiedy usiadłem i nie widziałem już tych wszystkich przeszywających spojrzeń ten cały stres delikatnie ze mnie uleciał, a serce zwolniło. Odkąd pamiętam zawsze się stresowałem, stojąc przed wielka ilością ludzi. To była chyba moja największa słabość.
Stres przez brak wiary w siebie.
Jakby mnie pożerał. Zjadał w całości. Muszę z tym walczyć. I kiedyś mi się uda. Musi się udać. Nie jestem przecież aż taka niedojdą. Nie chcę być.
Potem już zajęcia artystyczne szybko minęły. Gdy dobiegły końca poszedłem pod salę matematyczną.
Matematyka to taki ciekawy przedmiot. Niby trudny. Choć nie dla wszystkich. Może jestem wyjątkiem, ale nawet lubię te wszystkie rachunki. To pozwala mi zatopić się w zadaniach i nie myśleć o tym co się dzieje dookoła.
- Hej Austin. jak zajęcia?
- Ym, dobrze. Raczej dobrze. A twoje?
- Świetnie. jak zawsze podział grupy na dwa zespoły. Standardowo nasza drużyna i ta druga. Daliśmy im w kość. A jak z tymi zajęciami muzycznymi? Jakieś prace domowe oceny?
- Mieliśmy tylko do napisania tekst. Dostałem piątkę.
- Pierwsza piątka i to od razu z Panią Williams. Masz szczęście. Zawsze chce wszystkich sprawdzić. Coś mi się wydaje, że nie ominą cię apele. A przynajmniej uczestnictwo w nich - zaśmiał się Brad, a mnie to trochę wystraszył.

*Perspektywa Brandona*
Niepokoi mnie zachowanie Austina. Ucieka wzrokiem, wydaje się nieobecny. Może coś go gryzie? Może to przez nowe miejsce i otoczenie?
Nie wiem jakbym się czuł, gdyby kazano mi się przeprowadzić. Choć pewnie nie miałbym z tym problemu, ale nowe miejsce to nowe. Trzeba poznać nowych ludzi i otoczenie. Będę musiał mu trochę pomóc. W końcu to moje miasto, znam tu każdy kamyk. Mieszkam w Miami od zawsze i praktycznie nic nie umyka mojej uwadze.
Lekcja matematyki. Jak ja tego nie cierpię. Najgorsze co może być. Matematyka i to do tego z Panią Corey. Już czuję kłopoty.
Matematyka nigdy nie była moją mocną stroną, chyba jak większości nastolatków. Ale musiałem dawać radę, jako reprezentant.
Z reguły wystarczają korepetycje. ale czasem tak bywa, że nie mam szans na pojęcie trudniejszych rzeczy. Czy to się kiedyś przyda? Komu? Bo na pewno nie mnie.
Zadzwonił dzwonek, więc razem z Austinem weszliśmy do sali i zajęliśmy jakąś ławkę z tyłu. Aus wciąż wydawał się pogrążony w swoich myślach.
Nauczycielka wypisała zadania, które mamy zrobić, a ona po kolei ławkami brała do tablicy. Trafiło tak, że zaczęła od rzędu przy oknie. Od nas. Tylko, że my siedzieliśmy na samym końcu. Przeliczając, trafiło mi najgorsze równanie. Nie wiedziałem co robić, od razu się za nie wziąłem. Ale mi nie wychodziło. spojrzałem na wynik, na końcu książki, ale wyszedł inny. Co ja mam robić. Jak ona się uweźmie, to mnie wykończy.
- Brad - szepnął Austin.
Pokazał bym przepisał zadanie. Uśmiechnął się życzliwie. A ja nie czekając przepisałem. Kiedy padła kolej na Austina, poszedł. Jakby na drżących nogach albo raczej patyczkach. Teraz zdałem sobie sprawę, że on nie jest szczupły, a wręcz chudy. Szybko uwinął się i przyszła moja kolej.
Podszedłem z zeszytem i zacząłem przepisywać.
- Panie Rogers, proszę odłożyć ten zeszyt.
Nie sprzeciwiając się, wykonałem polecenie. Ale podczas przepisywania udało mi się zapamiętać. Na moje szczęście, wszystko było dobrze. Szczęśliwy odszedłem, zabierając zeszyt.
Tak mało brakowało, a zaliczyłbym pałę na pierwszej matematyce. Gdyby nie Austin, pewnie teraz nie byłbym w takim humorze. Zrobił to, choć wcale nie musiał. Jest prawdziwym przyjacielem.
- Dzięki - szepnąłem do niego z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Spoko, w takich chwilach powinniśmy sobie pomagać - odpowiedział, również szeptem.
- Cisza tam na ostatniej ławce. Chyba, że chcecie znowu do tablicy - denerwowała się nauczycielka.
Gdy tylko się odwróciła, jeszcze większy uśmiech zagościł na mojej twarzy. Jeszcze nikt nie zachował się tak wobec mnie jak Moon. Pomógł mi, narażając się na kłopoty. Nie zna nauczycieli, więc ryzykuje więcej niż ktokolwiek inny. Już na początku wiedziałem, że się dogadamy. Ale nie sądziłem, że jest skłonny mi pomóc w takim momencie. To się nazywa prawdziwy przyjaciel. Pomoże w każdej biedzie. Chyba powinienem mu się zrewanżować. Jeszcze nie wiem jak, ale coś się wymyśli.
Po tej lekcji, kolejne mijały szybko do czasu chemii. Siedzieliśmy i słuchaliśmy. Nauczycielka angażowała wszystkich w lekcje. Aż w końcu padło na skrajnie zamyślonego Austina.
- Pani Moon - powiedziała. - Odpowie mi pan?
Nie miał pojęcia co powiedzieć. Był w nie ciekawej pozycji.
- Zabarwi się na czerwono. - rzuciłem w jej stronę z głową w książce.
- Czy może pan powtórzyć? - Nie była szczęśliwa, a blondyn patrzył na mnie z podziękowaniem.
- Papierek zabarwi się na czerwono.
- Brawo. A Pan Moon musi słuchać uważniej, bo następnym razem nie obędzie się bez uwagi - skwitowała całą sytuację.
Zauważyłem na jego twarzy cień jakiegoś zdenerwowania. Jakby zaraz miał wybuchnąć.
Nie miałem pojęcia co się z nim dzieje. Na szczęście uratował nas dzwonek. Żadnych więcej pytań. Żadnych odpowiedzi.
- Co się dzieje? - zapytałem, doganiając kolegę.
- Co? Nic - odpowiada szybko. - Co teraz mamy?
- Już skończyliśmy lekcje. Ta przecież była ostatnia. - Jego wzrok nadal zdaje się być zabiegany.
- Och, no tak. Racja. - Uśmiecha się, ale czuję w tym nutę jakiegoś zdenerwowania.
- Austin co się dzieje? - pytam mając nadzieję, że się przede mną otworzy.
- Nic się nie dzieje.
- Przecież widzę, że coś nie gra. Mnie możesz powiedzieć - nalegam.
- Nie przejmuj się tak, wszystko w porządku.
- Na pewno?
- Tak, tak.
Już miałem coś powiedzieć, kiedy ruszył w stronę wyjścia. Stałem osłupiały przez moment. Do czasu kiedy nie zniknął mi za rogiem. Poszedłem za nim. Chciałem go dogonić. Gdy go zobaczyłem myślałem, że zaraz kogoś zabije.
Tom przyszpilił biednego chłopaka do ściany i groził.
- Masz iść do Williams i ubłagać ją o zmianę pary. Jeśli nie. Pamiętaj. To przed klubem było rozgrzewką. Następnym razem cię zabije. Dotarło?!
Wyskoczyłem zza rogu i złapałem Toma za ręce.
- Co to do cholery miało znaczyć?! - zezłościłem się nie na żarty.
- Tylko rozmawialiśmy - tłumaczył się niezgrabnie.
- Właśnie widziałem. Teraz posłuchaj mojego zdania w tej kwestii. Po pierwsze, nie masz prawa mu grozić. Po drugie, zmienisz zdanie w kwestii tej pary o której wspomniałeś. Po trzecie, to mój przyjaciel. I na podsumowanie. Jak go kurwa tkniesz, to cię tak urządzę, że już nigdy nikogo palcem nie tkniesz. Dotarło!? A teraz wypierdalaj, bo szkoda mi słów na takiego śmiecia.
Popchnąłem go, aż wylądował na kafelkach. Miałem ochotę mu przywalić, ale to mogłoby się źle skończyć. Wokół zebrało się sporo ludzi.
Austin stał i dziwnie na mnie patrzył. To musiało dziwnie wyglądać. Ale nie pozwolę by ktoś tknął mojego przyjaciela. Nie dość, że jest tu nowy, to jeszcze taki się na niego uwziął. ktoś musiał zrobić w tym porządek. Chwyciłem blondyna z rękę i pociągnąłem na zewnątrz.
- Wszystko w porządku? Czego on chciał? - wyrwałem go z zamyślenia.
- Ch... Chyba jest okay - wyjąkał. - On... Po prostu... - wahał się. A potem zamilknął i spuścił wzrok.
- On robił to wcześniej, co? - dociekałem prawdy.
- Tak.
- Czemu nic nie mówiłeś? - byłem zły na siebie, że nie dostrzegłem tego.
Ja zawsze wiem co dzieje się w szkole. Zawsze.
- Nie wiem. Tak wydawało się lepiej - szepnął.
- Lepiej? O czym ty mówisz? Tom jest zajadły jak pies. Dopóki ktoś mu nie przywali, nie odczepi się. Następnym razem wal śmiało. Zawsze ci pomogę, przyjacielu. - Na to ostatnie słowo Austin podniósł wzrok.
W jego czach pojawiły się ogniki radości. Pierwszy raz od tamtego dnia, przed zdarzeniami w klubie.
- Dziękuję. Bardzo - powiedział już normalnym tonem. - Nikt nigdy nie uważał mnie za przyjaciela - dodał, jakby zamyślony.
- Mam wielu znajomych, ale nikt nigdy by mi nie pomógł. Jest pełno takich, którzy chcieliby zająć moje miejsce. Tylko ty jesteś w porządku. - Widziałem jak wraca mu chęć do życia.
Uśmiechnął się do mnie szczerze i z wdzięcznością. O wiele lepiej mu z uśmiechem na twarzy. Jestem wiecznym optymistą i potwornie nie lubię, gdy ktoś się smuci.
- Austin, a może pojedziemy do kawiarni. Tam jest najlepsza atmosfera. Co ty na to?
- Jasne, czemu nie.
Od razu poszliśmy do auta i pojechaliśmy w wyznaczone miejsce.
Przez kilka godzin siedzieliśmy w kawiarni. Gadaliśmy, śmialiśmy się i jedliśmy ciasta.
Ubóstwiam ciasta. Każde jest inne i ma swój wyjątkowy smak. Austin był taki wesoły i rozmowny. Co w jego przypadku było aż dziwne. Pierwszy raz miałem do czynienia z taką osobą jak on. Cichy, skryty, o którym myśli się, że jest nudny.
Ale on jest inny. Tylko trzeba go poznać. Gdy go odwoziłem do domu, zrozumiałem, że poznałem mojego pierwszego prawdziwego przyjaciela. Przyjaciela, o którego warto zawalczyć.
Po tym jak się pożegnaliśmy, udałem się do siebie. Ten dzień na początku zapowiadał się nudno, ale okazał się być wyjątkowy. Teraz wiem, że na tym świecie są jeszcze dobrzy ludzie. Przed snem zadzwoniłem jeszcze do mojej ukochanej. Sarah odebrała, a mnie cieszył jej głos. Cieszyłem się jak małe dziecko. Kocham ją, jest miłością mojego życia. A to wszystko dzięki niemu. Z tą myślą zasnąłem.

4 komentarze: